Najogólniej można powiedzieć, że Sarmata wiódł żywot dwojaki: w okresie pokoju był ziemianinem, w czasie wojny stawał się rycerzem. W obydwu postaciach swą sarmacką tożsamość pojmował jako opozycję wobec antywzoru, jaki znajdował w dworzaninie i magnacie (wewnętrzne zróżnicowanie stanu szlacheckiego to samoistne zagadnienie). Oczywiście podobnie jak literatura ziemiańska pozostanie wypowiedzią swoiście mitologiczną, tak też teksty werbalizujące sarmacką kulturę będą jedynie autoportretem z przypisaną mu subiektywnością.
Zmysły Sarmaty (wzrok, słuch, węch, smak, dotyk) jako istotny „łącznik” między nim a jego światem pozostawały uwarunkowane tym wszystkim, co było dane mu przeżyć między narodzinami a śmiercią. Przy czym żyjąc w świecie „rzeczy” i „zdarzeń”, Sarmata konsekwentnie przypisywał im wartości. Ich wyrazistość wynikała również stąd, że wyrastały one z dwóch opozycji: między rodzimym a zagranicznym oraz między szlacheckim dworkiem a magnackim pałacem.
Ojczystą ziemię Sarmata postrzegał zarazem zmysłami i sercem. Jego skromne i zacne „gniazdo ojczyste” jawiło mu się jako przeciwieństwo tak pałacu magnata, jak też niewidzialnych, znanych jedynie pośrednio, skarbów Azji czy Ameryki. Swoim wzrokiem ogarniał pola, łąki i knieje, mógł je postrzegać dosłownie wszystkimi zmysłami, natomiast nawet zniewalające skarbami antypody pozostawały abstrakcją, jedynie sporadycznie i tylko cząstkowo postrzeganą sensualnie (np. tureckie wielbłądy jako łupy wojenne). Sarmata w swoim wiejskim zaciszu wiódł żywot poniekąd sielankowy, toteż cisza w jego uszach jakby siłą rzeczy wiązała się ze spokojem serca, którym nie targały takie emocje, jak np. nienawiść czy zazdrość.Uszy ziemianina wsłuchiwały się w szum płynącej wody, śpiew ptaków czy też w dźwięki chłopskich instrumentów (dudy, skrzypki). Z kolei słuch rycerza był zdominowany wpierw przedbitewnym wezwaniem trąb, później – szczękiem broni. Zaś uszom dworzanina było dane to, co znamienne dla antysarmackiego żywota pieszczonego: dźwięki wiolonczeli i szepty dworskich intryg.
Ziemiańska tzw. złota mierność wiązała się nie tylko z pewnym dostatkiem materialnym, tzn. ze stanem równowagi pomiędzy kulinarną pompą (z grzechami obżarstwa i pychy) a biedowaniem (z jego pożądaniem cudzych dóbr i grzechem zazdrości), lecz również warunkowała satysfakcjonujące zaspokojenie potrzeb ciała i wewnętrzny spokój Sarmaty. Jako ziemiański „oracz” (a więc postać jedynie mitologiczna) szlachcic głowę swą zdobił „wieńcem żytnim” – lekkim, pachnącym, a z pewnością dwakroć miłym: głowie i sercu. Jako przeciwieństwo „wieńca żytniego” jawiła się królewska korona: ciężka, bezwonna, co prawda przyciągająca wzrok blaskiem złota – ale nie tyle oślepiająca patrzących na nią poddanych, ile zaślepiająca jako symbol bogactwa i władzy. „Dotyk” – to słowo wydaje się nieadekwatne, aby oddać radosną lekkość „wieńca żytniego” czy też ponury ciężar korony.
Podobnie „smak” okazuje się czymś więcej niż jednym ze zmysłów, gdyż również on pozwalał stanowić oraz respektować granice między tym, co rodzime (wędzonka, kasza) a tym, co obce (oliwka, cytryna, marcepan). Jeśli zawierzymy Niepróżnującemu próżnowaniu, powinniśmy przyjąć, że ziemianin odżywiał się zwykłym chlebem (nie wyszukanymi „bułami”), jego główne dania mięsne to wieprz, wół czy też cielę (ale nie bażant). Ogórki sprawiały, że zagraniczne przyprawy stawały się zbędne. Trudniejsza, a raczej niejednoznaczna sprawa z tym, co Sarmata pijał: wino było bowiem pochodzenia zagranicznego. Kulinarna ksenofobia, wyrażona piórem autora Niepróżnującego próżnowania, wcześniej była podjęta przez Daniela Naborowskiego w wierszu opatrzonym tytułem Bankiet in folio.
Zmysły Sarmaty pozostawały otwarte na przestrzeń, tak tę sielską (łąki, lasy, zagony), jak też wojenną (bitewne pola – por. Berestecką potrzebę Apollo śpiewa). Znamienne, jak silnym przeżyciem dla Kochowskiego był zjazd w otchłań wielickiej kopalni (Latumie solne). Tamże ciemność i cisza przepastnego szybu współtworzyły stan bliskiśmierci, toteż podróż w podziemną otchłań rozpoczyna się od pożegnania ze słonecznym światem. Nic w tym dziwnego: zjechanie na linie (zwanej „szlagiem”) w ciemną przestrzeń kopalnianych chodników wymagało niemałej odwagi. Niewątpliwie Kochowski przeżywał stan bliski paniki: przerażony – chciałby skoczyć w głąb szybu. Była ona uwarunkowana ciemnościami i wyobraźnią, która nie tyle podpowiadała, ile swoiście krzyczała, jaka otchłań znajduje się pod nogami zjeżdżających w kopalniane czeluście:
Wespazjan Kochowski : Niepróżnujące próżnowanie: 299
W ściśnionym szybie noc straszliwa wszędzie,
Tam nie bywała (gdy się kręci lina)
Trwoży drużyna.
[…]
Tak i ja kwapię, niecierpliwy zwłoki,
Już bym się i wdał w niebeśpieczne skoki.
Zazdroszczę ptastwu, że odziane pióry,
Wzlata do góry.
Zapisane wierszem Latumie solne przeżycie było tym bardziej dramatyczne, że ani w ścianach dworku, ani między płachtami obozowych namiotów Sarmata nie czuł się więźniem zamkniętej przestrzeni. Podobnie jak morskie przestrzenie, tak też głębia ziemi wywoływała przerażenie.
W szlacheckim dworku Sarmata pewnie stąpał po drewnianej podłodze – w pałacu magnat i jego służba chodzili po marmurowej posadzce. Deski i kamienne płyty to nie tylko różne materiały budowlane. Wiążą się z nimi bowiem odmienne wrażenia zmysłowe i wartości. Jakże przeciwne wrażenia przeciwstawiały członków jednego przecież stanu szlacheckiego: panom braciom była dana ciepła szorstkość drewna – magnatom lodowata gładź marmuru. Drewno pięknie pachnie– najpiękniejsza nawet płyta kamienna pozostanie bezwonna. Zarazem deski podług i stropów to znaki szlacheckiej cnoty, marmurowe posadzki i stropy pozłociste są zaś znakami pałacowych intryg oraz innych nieprawości.
Analogicznie rzecz się ma z przeciwstawieniem rycerski „ciężki szyszak” versus królewska „korona złota”. Nie metalurgia czy estetyka były tu najistotniejsze, lecz aksjologia. Podobnie dla uszu rycerza różnica między bitewnym szczękiem oręża, grzmotem dział, rżeniem koni, jękami rannych i nawoływaniami walczących a czczym gardłowaniem to materia nie tyle fizyczna (np. mierzona siłą dźwięku), ile etyczna. Czas wartościowania to okres przed i po bitwie, w jej trakcie należy natomiast wypatrywać przeciwnika i walczyć z nim, jakby tylko przy okazji zauważając, że bitewna kurzawa okazuje się silniejsza niż promienie słońca, toteż za dnia panuje mrok.
Rycerza zdobiła zbroja – na dworzaninie Sarmata widział kożuszek tak miękki, jak mech czy łabędzie pierze. Różnice fizyczne (żelazo versus zwierzęca skóra) oraz różnice sensualne ( ucisk przez wiele dni noszonego i dlatego wręcz sprzykrzonego szyszaka versus pieszczota przytulnego kożuszka) pozostawały jakby powierzchowne, głębokie były bowiem te aksjologiczne.
Szlachecka cnota jako wartość najwyższa była przedstawiana niczym dobro przekazywane kolejnym pokoleniom rodu i jako taka przekraczała poznanie zarówno zmysłowe, jak też rozumowe. Stawała się czymś może nawet wręcz sakralnym, ale sprzężonym z materialnymi i tym samym zmysłowymi realiami, jak np. z pieczywem (prosty chleb szlachcica-oracza przeciwstawiony wyszukanym wypiekom na magnackim stole).
Niepróżnujące próżnowanie jako sarmacka „poezja pięciu zmysłów” zawiera teksty nierówne, np. Postrzał w gnieźnieńskiej potrzebie to opis zaledwie zdawkowy, ale w innym wierszu znajdziemy opis doświadczenia (rzecz jasna niedoszłego) topielca. Ten wiersz, opatrzony tytułem Dzięka powinna Przenaświętszej Pannie […] (s. 112-115), jest skonstruowany jako przeciwieństwo między miłą kąpielą w czasie upałów a śmiertelnym zagrożeniem w wodnej otchłani. W sytuacji granicznej, kiedy nadzieja na cudowne ocalenie z topieli pozostała już tylko znikoma, woda wdzierająca się do ust oraz inne bodźce zmysłowe niejako sumują się:
Wespazjan Kochowski : Niepróżnujące próżnowanie: 114
Woda się przez gwałt do gęby dobywa.
Brzuch niechętny, trunek mętny
Oddech dusi, acz człowiek musi
Wpuścić wodę słoną.
Zmysły jako „okna duszy” co prawda potwierdzają zbliżanie się śmierci, ale wobec braku powietrza stają się czymś wtórnym: utrata przytomności sprawia, że zatracają swą wrażliwość.
Jako autor opisu niemal tragicznie zakończonej kąpieli Kochowski poszedł nie tyle o krok dalej, niż Marino, ile w nieco innym kierunku.
Jadwiga Sokołowska : Spory o barok: 270-271
Nie lekceważąc fundamentalnych różnic między poematem włoskiego mistrza „poezji pięciu zmysłów” a jedynie wierszem dziękczynnym pobożnego i niedoszłego topielca, można wskazać, że unaocznia on, jak w sytuacji granicznej zmysły odsłaniają swój tylko wtórny status: chociaż jako „okna duszy” łączą człowieka ze światem, jednak w stanie śmiertelnego zagrożenia świat wdziera się do wnętrza ciała zarazem poprzez nie i jakby ponad nimi. Podobną znikomość czy tylko ograniczony status zmysłów Kochowski unaocznił w wierszu Na nieporównany zbytek bankietów polskich: w stanie upojenia alkoholowego bezwład ciała i zamknięte „okna duszy” współtworzą relację sprzężenia zwrotnego.
Źródła
Artykuły powiązane
- Hanusiewicz-Lavallee, Mirosława – Oko w literaturze staropolskiej
- Cieszyńska, Beata – Topos zmysłowych rozkoszy w arkadii ziemiańskiej
- Walińska, Marzena – Arkadia i zmysły