Ślinę współcześnie kojarzymy przede wszystkim z czynnościami żywieniowymi – zawarte w niej enzymy ułatwiają przeżuwanie jedzenia i rozróżnianie smaków przez kubki smakowe. Podkreśla się też jej dobroczynny wpływ na barwę głosu (zaschnięte gardło uniemożliwia wielokrotnie mówienie czy śpiewanie). Spluwanie z kolei uważane jest za czynność nieprzyzwoitą, wręcz wulgarną i poza szczególnymi przypadkami (np. w gabinecie dentystycznym) zupełnie niedopuszczalną publicznie. Zupełnie inaczej postrzegały ślinę społeczności tradycyjne, które nadawały też specjalną funkcję czynności plucia.
Ślinę sytuowano w jednej grupie z innymi wydzielinami ciała, a więc pozostawała hybrydyczna, będąc zarówno częścią ciała, jak i substancją uwolnioną z niego. To nacechowanie niejednoznacznością taksonomiczną sprawiało, że z jednej strony ślina musiała budzić lęk i przerażanie, a z drugiej otaczano ją szczególnego rodzaju szacunkiem. Wydzielinie pochodzącej z ust nadawano te same właściwości, które mogło posiadać słowo, a zatem zdolności kreacyjne (w potocznym utożsamieniu słowa i śliny ujawnia się też przeniesienie tej tożsamości na plucie i mówienie, stąd powiedzenie: „wypluj to słowo”). W wielu mitologiach ze śliny tworzeni byli bohaterowie i herosi, słowiańskie mity kosmogoniczne wspominają zaś, że błota, góry i nieużytki powstały z pramaterii z dna oceanu, którą przyniósł szatan i zmieszał ze swoją śliną (Kowalski 1998: 547). W chrześcijaństwie również łączono tę wydzielinę ze słowem, ale tu ślinę utożsamiano z mądrością. O symbolice tej wspomina Grzegorz Wielki:
Ślina symbolizuje nam mądrość otrzymaną z ust Odkupiciela w Boskich słowach. Ślina przecież spływa z głowy do ust. Gdy zatem tą mądrością, którą jest On sam, zostaje dotknięty nasz język, natychmiast staje się zdolny do głoszenia Ewangelii. (Dorothea Forstner, Świat symboliki chrześcijańskiej: 363)
Z pewnością wpływ na tę symbolikę miały też nowotestamentowe historie o leczeniu śliną przez Jezusa, który raz uzdrowił głuchoniemego przez dotknięcie Chrystusową śliną języka chorego (Mk 7, 33), a drugim razem niewidomy odzyskał wzrok, gdy Jezus napluł na ziemię, zrobił z tego błoto i nałożył mężczyźnie na oczy, każąc następnie obmyć je w sadzawce Siloe (J 9, 6 – 7). Konsekwencją wspomnienia o tych wydarzeniach było praktykowanie dotykania śliną uszu i nosa podczas obrzędu chrztu (Forstner 2001: 363).
Kultura ludowa także znała lecznicze właściwości śliny, ale motywowane one były innymi względami: hybrydycznością śliny, odzwierciedlającą chaos i niezróżnicowanie, przez brak wpisania w jedną kategorię taksonomiczną. Pierwotnie wierzono, że wraz ze śliną wydobywa się z człowieka cząstka duszy, dlatego plucie stawało się jedną z form składania ofiary bogom. Przez przekroczenie granicy ciała, wydzielina ta wchodziła w kontakt z zaświatowością – pozostawała rytualnie nieczysta, a więc obwarowana tabu i restrykcjami, ale przez to skuteczna w praktykach medycznych. Spluwanie miało odstraszyć choroby, które personifikowano – „Zło lub choroba, która doznaje wstrętu na widok plwocin, czy ekskrementów, która może być zraniona cierniem czy kamieniem, nie może być niczem innem, jak tylko po ludzku pojmowanym duchem, demonem.” (Biegeleisen 1929: 4). Wielokrotnie spluwanie praktykowane było podczas zamawiania konkretnych chorób-demonów.
Z zamawiań gośćca na Rusi zwanego hryziem, od gryzienia, dowiadujemy się, ze to jakaś potworna istota, która żywi się krwią ludzką, a ma zęby, którymi niemiłosiernie gryzie, całe zaś ciało ludzkie siecze, łamie, kłuje. – Zamawiaczka gryząc bolące miejsce i spluwając, tak się do gryzia odzywa: U ciebie trzy zęby a u mnie siedm, to ja cienie zjem, albo:
Gryziu, gryziu,
Ja ciebie zagryzę,
Jeśliś słodka, to zliżę,
Jeśliś gorzka, to spluję,
Bo ja mam wilcze zęby,
A niedźwiedzią siłę.
(Henryk Biegeleisen, Lecznictwo ludu polskiego: 6)
W przywołanym przykładzie to ślina znachorki posiadała właściwości lecznicze, ale wiele przekazów wspomina, że sam chory mógł pozbyć się swoich przypadłości wraz z wydaleniem śliny. Choroba miała zawierać się w wydzielinie, którą wyrzucano poza obręb (za granicę) organizmu. Na zasadzie substytucji (mechanizm działań magicznych, polega na tym, że na czas obrzędu czy praktyki magicznej dokonuje się zamiany osoby czy zjawiska, np. przeniesienie nieczystości na inne istoty czy przedmioty) przenosi się chorobę na ślinę (Kowalski 1998: 538 – 539). W takim wypadku należało jednak uważać na to, gdzie pozostawia się swoją ślinę, gdyż wiązało się to z ryzykiem przejęcia jej przez wroga i uczynienia plującemu krzywdy. Uruchamiał się tu bowiem proces postrzegania części jako całości – fragment wydzieliny zastępował osobę, a zatem praktyki mające charakter szkodzący, którym podda się ślinę, uderzą w jej właściciela.
W niektórych dawnych kulturach plemiennych jednej osobie ze społeczności przydzielano funkcję tzw. grabarza śliny, odpowiedzialnego za zbieranie nieroztropnie pozostawionej wydzieliny i zakopywanie w bezpiecznym miejscu, aby nie dostała się ona w niepowołane ręce (Morris 1993: 104). Jednym z możliwych działań szkodzących powodowanych za pośrednictwem śliny było rzucanie uroków, które też mogły przybrać postać choroby:
Kto zauważywszy u człowieka brodawki, splunie i powie, że są brzyckie, a on się zawstydzi, brodawki zginą niebawem, jeżeli atoli ta nagana nie zrobi na nim żadnego wrażenia, pozostanie ona i bez wpływu na brodawki.
(Henryk Biegeleisen, Lecznictwo ludu polskiego: 129)
Znane były także dokładne przepisy na rzucanie uroków z wykorzystaniem śliny. W potocznym przekonaniu gorejące uszy świadczyły o tym, że ktoś niechybnie nas obmawia. A „[…] gdy się dotknie prawego ucha poślinioną ręką, osoba obmawiająca popadnie w chorobę” (Biegeleisen 1929: 156). Bardziej wyszukany sposób to zmieszanie brudu, śliny i wódki, uchodzącej za substancję mediacyjną ułatwiającą kontakt ekumeny z zaświatami:
Aby zadać urok znienawidzonej osobie, trzeba wydłubać szczyptę brudu z pod paznokcia u palca lewej ręki i wrzucić nieznacznie do kieliszka wódki, poczem wciągnąwszy jej trochę w usta, wypluć napowrót do kieliszka. Wódkę tę, zmieszaną z brudem i śliną, zadającego urok, przypić należy do owej osoby, podając kieliszek lewą ręką i wymówić w duchu zaklęcie […]
(Henryk Biegeleisen, Lecznictwo ludu polskiego: 10)
Bydło prowadzone na sprzedaż należało opluć, aby odpędzić urok. Podobnym czynnościom poddawano dziecko po narodzinach albo pochwalone niemowlę. Najczęściej spluwano wtedy za siebie, przez lewe ramię lub na wszystkie strony świata, a żeby działanie apotropeionu było zintensyfikowane i skuteczne powtarzano tę praktykę trzykrotnie (Paluch 1995: 103). Inne dodatkowe warunki, które się pojawiały przy odpędzaniu uroków, to zalecenie, aby do operacji owych używać pierwszej śliny z rana (postnej, reprezentującej dziewiczy stan świata) oraz dokonywać tego w porach granicznych, kiedy działanie mocy jest w stadium najwyższym, zatem o zmierzchu albo o świcie (Kowalski 1998: 550). Wielokrotnie też odczynianiu uroku towarzyszyły zaklinania: „Na psa urok”. Praktyki odczyniania określane były bardzo skrupulatnie:
Jeżeli chory domyśla się, od kogo został urzeczony, to ma z ubrania sprawcy choroby wziąć kawałek szmaty i trzykrotnie splunąwszy, starannie wytrzeć nim zbolałe miejsce, a urok po zamówieniu przez chorego trzech „Zdrowasiek” niezawodnie ustąpi. Różne są sposoby odczyniania uroków. Do najpierwotniejszych należy obcieranie lub oblizywanie czoła, w ogóle chorego miejsca, poczem się spluwa czyli wypluwa ów urok na wszystkie cztery strony świata, a dla tem pewniejszego skutku, powtarza się to trzy razy. W calu zabezpieczenia się przeciw urokom, wieśniaczki od Gdowa – na wychodnem z domu – popluwają palce do trzeciego razu, obcierając niemi również po trzykroć czoło. Powszechny w Polsce panuje zwyczaj, że spoglądając pierwszy raz na dziecko, spluwa się trzy razy i mówi: Na psa urok! A tem zaklęciem przenosi się uroki na psa. […] Ślina ma władzę oczyszczającą.
(Henryk Biegeleisen, Lecznictwo ludu polskiego: 244 – 245 )
Obok spluwania i pocierania śliną czoła, oczu, twarzy, czy innych części ciała w przypadku chorób skórnych, odwoływano się zatem do modlitw i zaklęć. Spluwanie praktykowano zarówno w odniesieniu do ludzi, jak i zwierząt czy roślin. Wydalanie śliny miało moc odpędzana nie tylko chorób i uroków, ale również szkodzących żywiołów, np. silnych wichrów (niekiedy utożsamianych z demonami) i sił nieczystych – demonów, czarownic, widm, szatana – „spluwanie na złe”. Żydzi polscy mieli trzykrotnie pluć w usta ziewającego dziecka, aby żadne istoty demoniczne nie przedostały się do jego ciała przez niezabezpieczony otwór (Paluch 1995: 103).
Że ślina i spluwanie ma wpływ nie tylko na uroki, ale w ogóle na duchy, świadczy przysłowie polskie „Pluń na marę!”. Przysłowie to bierze początek z przesądu powszechnego, że spluwanie może duchy odegnać od osoby.
(Henryk Biegeleisen, Lecznictwo ludu polskiego: 245)
Na podobnej zasadzie wykorzystania śliny jako fragmentu całego człowieka praktykowano zarówno magię szkodzącą, jak i działania mające na celu odwrotne skutki. Odrobina wydzieliny mogła posłużyć do czynności zdobycia uczucia ukochanej osoby: „Dla przypodobania się osobom drugiej płci radzą kobiecie napluć do lewego buta dotyczącego mężczyzny, i na odwrót mężczyźnie do lewego buta kobiety” (Kowalski 1998: 549). W innych przypadkach można też było spalić naślinioną chusteczkę lub wstążkę, a proch wsypać do jedzenia wybranka (Biegeleisen 1928: 310). Ślina miała też pozytywne znaczenie podczas składania ślubów, podpisywania paktów i zawierania targów, np. przy kupnie, kiedy stawała się synonimem łączenia więzi – sankcjonowała szczęśliwe zakończenie sprawy. Gestem magicznym jest popluwanie dłoni np. przed walką zapaśniczą, choć inni tłumaczą ten gest racjonalnie: jako próbę poprawienia chwytności i przyczepności rąk (Morris 1993: 104).
W związku z tak ogromną siłą przypisywaną ślinie, a wynikającą z jej niejednoznacznego statusu, zarówno sama substancja, jak i czynność plucia obwarowane były zakazami, których złamanie znamionowało represje (najczęściej w postaci choroby). Ślina jako substancja nieczysta kalała wszystko, z czym miała styczność, dlatego nie wolno było pluć na ogień i wodę – które wielokrotnie postrzegane były jako atrybuty boskie. Zapis ze Śląska mówi, że „kto pluje do wody, ten pluje w twarz Matki Boskiej” (Kowalski 1998: 548). Konsekwencją takiego wyobrażenia jest przekonanie, że splunięcie na rzeczy związane ze świętością przynależy złym, obcym i istotom demonicznym, dlatego Żydzi pluli na Chrystusa, a czarownice plują na krucyfiks (utożsamiane z bezczeszczeniem). W zależności od okoliczności opluwanie mogło zatem stać się gestem obrazy, znieważenia – tak przeszło do ludzkiej codzienności, stając się symbolem pogardy i poniżenia. Opluwano złe duchy, pierwsi chrześcijanie pluli na wyobrażenia bożków. U wielu starożytnych ludów wyrażano tak wstręt lub pogardę. Wiele takich zapisów znajdziemy też w Biblii: Izajasz mówi „Poddałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę. Nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem” (Iz 50, 6). Kiedy Mojżesz prosił Boga o uzdrowienie Miriam, ten rzekł: „Gdyby jej ojciec plunął w twarz, czyż nie musiałaby się przez siedem dni wstydzić? Tak ma być ona przez siedem dni wyłączona z obozu, a potem może znowu powrócić” (Lb 12, 14), jeśli zaś mężczyzna nie chciałby wziąć swojej bratowej za żonę, „[…] pójdzie do niego bratowa na oczach starszych, zdejmie mu sandał z nogi, plunie mu w twarz i powie: Tak się postępuje z człowiekiem, który nie chce odbudować domu swego brata” (Pwt 25, 9). Współcześnie również funkcjonuje opluwanie jako forma obrazy, ale praktykowanie tej czynności uchodzi za wulgarne. Zachowało się też językowe wyrażenie „opluwać kogoś, coś (np. religię, ideę)” w znaczeniu słownego znieważenia (rozpowszechnić kłamstwa o kimś, o czymś, obrzucić kogoś obelgami, oczernić się nawzajem).
Spluwanie towarzyszyło również spożywaniu pokarmów i codziennemu funkcjonowaniu, choć na przestrzeni wieków różnie oceniano zasadność spluwania: niekiedy uważano ten zwyczaj za bardzo szkodliwy dla zdrowia (Elias 1980: 222), innym razem, że nie należy powstrzymywać się od spluwania. Wierzono, że wydalenie śliny, a czasem jej chorobliwej postaci czyli flegmy, może być ulgą dla chorych. Stefan Żeromski w Syzyfowych pracach przywołuje obraz pokoju zmarłej Borowiczowej:
Pan Borowicz pociągnął Marcinka do sąsiedniego, który był sypialnią nieboszczki. Panował tam jeszcze większy nieład. Łóżko było nieprzykryte, prześcieradło i kołdra leżała na ziemi, w drewnianej kraszuarce więcej było plwocin, niż piasku. Pan Borowicz usiadł pod oknem i, zdawało się, słuchał, jak haczyki okna monotonnie stukają w ramę, jak wiatr dzwoni po szybach… Marcinek wpatrzył się w opustoszałe łóżko i wtedy poczuł, że mu matka umarła.
(Stefan Żeromski, Syzyfowe prace: 57)
Wspomniana drewniana „kraszuarka” to dawna nazwa na spluwaczkę – naczynie przeznaczone do spluwania w miejscach publicznych i domach. Norbert Elias podaje, że o ile już w XVIII wieku postrzegano to naczynie jako wstydliwe, to jeszcze w XIX odgrywało ono niebagatelną rolę w mieszkaniach, choć z przedmiotu o funkcji reprezentacyjnej (duma z jej posiadania) stało się raczej przedmiotem dyskretnie chowanym przed wzrokiem gości (Elias 1980: 224). Przemiany obyczajów sprawiły, że ostatecznie spluwaczka zupełnie zniknęła z powszechnego użycia i stosowana jest dzisiaj jedynie jako element wyposażenia gabinetów dentystycznych. Niezaprzeczalnie wpływ na to miała etykieta, kształtowana także za pośrednictwem podręczników savoir vivre, ukazujących się w Europie od XVIII wieku. Spluwanie przy stole traktowane w średniowieczu jak naturalna potrzeba obwarowane było jedynie nakazem wydalania śliny pod stół biesiadny (nigdy na stół albo nad stołem), w XVI wieku pojawia się warunek dodatkowy – konieczność przydeptania plwociny, a dwa wieki później zalecenia:
Nie spluwaj tak daleko, iżby trzeba było potem szukać plwociny, żeby zadeptać ją nogą.
Nie jest to przyjemne, gdy ktoś często spluwa; gdy musisz splunąć, staraj się to uczynić w sposób jak najmniej widoczny, i to tak, by nie splunąć na kogoś ani na czyjeś odzienie, ani nawet na polana złożone przy kominku. A gdziekolwiek by się splunęło, należy plwociny zadeptać nogą.
Osoby wyższego stanu zwykły spluwać do chusteczki.
(Norbert Elias, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu: 219)
Zakazy nie są już więc motywowane czynnikami zewnętrznymi – groźbą wynikającą z oddziaływania sił magicznych, demonicznych czy niebezpieczeństwem zbeszczeszczenia świętości, ale presją społeczną, pod wpływem której do głosu dochodzi czynnik wewnętrzny – wstyd.
Wytwarzanie się uczuć wstydu i zakłopotania, przesuwanie się progu wrażliwości na to, co odczuwane jest jako przykre, są zjawiskami naturalnymi i historycznymi zarazem. Wszystkie te formy reakcji emocjonalnych są poniekąd przejawami natury ludzkiej, w określony sposób uwarunkowanymi społecznie, które z kolei, jako pewien element, oddziaływają zwrotnie na proces społeczno – historyczny.
(Norbert Elias, Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu: 228)
Współczesne wyobrażenie o zakazie plucia ze względów etykiety i względów estetycznych przeszło długą drogę od zastosowania śliny w medycynie ludowej, których podwalinami było przekonanie o jej szczególnych właściwościach ze względu na nieokreśloność taksonomiczną, przez praktyczne wykorzystanie w magicznym rzucaniu i odwracaniu uroków, po powolne rugowanie czynności spluwania jako przykrej i wstydliwej.
Artykuły powiązane
- Wachcińska, Olga – Medycyna ludowa
- Czapiga, Małgorzata – Ekskrementy w magii i medycynie ludowej
- Czapiga, Małgorzata – Wydzieliny cielesne i ich znaczenie kulturowe
- Sitniewska, Roksana – Produkty spożywcze w obrzędach bożonarodzeniowych