Pole znaczeniowe sensualności zakreśla się niekiedy dość szeroko, wykraczając poza kategorie, które odnoszą się ściśle do wrażeń płynących z pięciu zmysłów. Jest to możliwe, gdyż owe wrażenia są konstytuowane i koordynowane przez mózg. Rola pierwiastka racjonalnego w doznaniach zmysłowych jest tym większa, im bardziej je niuansujemy i różnicujemy w obrębie kategorii podstawowych. Mechanizm „dostrzegania” przez członków danej wspólnoty kulturowej i językowej pewnej jakości zmysłowej w kilku wariantach niedostrzegalnych dla osób z zewnątrz bywa na ogół paradoksalny. Znaczy to, że percypujemy rzeczywistość w taki czy inny sposób nie wskutek specyfiki naszych zmysłów, lecz dlatego, że w naszym odwiecznym otoczeniu, pośród zjawisk wyjątkowo nam bliskich, znajdujemy wcielenia szczególnych – nie występujących powszechnie – ingrediencji podstawowych jakości sensualnych. I dajemy im nazwy, a zatem je obiektywizujemy. Nie chodzi tu więc o wyróżniane przez analityków sensualizmu np. subiektywne „idee dodatkowe”.
Dzięki temu możemy porównywać kategorie sensualne występujące w różnych językach. Taka komparatystyka ma z reguły charakter kontrastywny, gdyż w gruncie rzeczy skupia się na rozważaniu różnic. Poszukując ich źródeł i przesłanek możemy dojść nawet do tez na temat specyfiki odbioru rzeczywistości przez poszczególne wspólnoty narodowe, czy – kulturowo-językowe, ale przy formułowaniu takowych tez należy zachować szczególną ostrożność. Bardziej spektakularne różnice, także w przedmiocie, który nas tutaj interesuje, można zapewne znaleźć, gdy materiał porównawczy pochodzi z radykalnie odmiennych kręgów kulturowych (przypomnijmy słynne przykłady kilkunastu nazw odcieni bieli śniegu występujących w języku Eskimosów czy brak kategorii czasownikowych w mowie jednego z plemion afrykańskich). Chciałbym jednak podkreślić, że godne uwagi są wszelkie międzyjęzykowe zróżnicowania kategorii sensualnych. Pośród kilku uzasadnień takiej potrzeby badawczej praktyczne problemy translatorskie mają tu istotne znaczenie. Pojawiają się bowiem w formie takiego na przykład pytania: jak przełożyć słowo, skoro brak jego ścisłego odpowiednika w języku docelowym (by posłużyć się określeniem stosowanym w translatologii)? Czy zadowolić się redukcją do występującego w owym języku wyrazu bliskoznacznego, czy też szukać rozwiązań niekonwencjonalnych mających na celu zachowanie możliwie największej ilości sensów i smaków zawartych w oryginale?
Niniejszy szkic, oparty na przykładach zaczerpniętych z obszaru polsko-węgierskiego, ma charakter rekonesansowy. Ogranicza się do prezentacji problematyki odnoszącej się do kategorii sensualnych w ich ścisłej postaci i elementarnych funkcjach. Znaczy to, że na przykład nie będziemy uwzględniać kategorii niesprowadzalnych bezpośrednio do któregoś ze zmysłów (przy oczywistym zastrzeżeniu, o którym była mowa na początku), odnoszących się natomiast do sfery emocjonalnej, innymi słowy – irracjonalnych lub pozaracjonalnych. Znaczy to również, że nie będziemy zatrzymywać się na dłużej przy stricte kulturowych – metaforycznych, symbolicznych – zastosowaniach danych kategorii sensualnych.
Nieprzystawalność niektórych pojęć polskich i węgierskich, także w obrębie sensualności i sensualizmu, nie jest niczym wyjątkowym. Pojawia się już na poziomie ogólnych terminów używanych przez badaczy sensualizmu. Wystarczy tu przywołać jedno z podstawowych: wrażenie. Jak wiadomo, w języku polskim obciążone jest ono dwuznacznością. Co innego znaczy w sformułowaniu zrobić dobre wrażenie, co innego – w wyrażeniu wrażenie dotykowe. W języku węgierskim obie te sfery znaczeniowe, obsługiwane w polszczyźnie przez wrażenie (w sensie drugim zastępowalne przez doznanie) zostały niejako radykalnie rozdzielone; do pierwszej odnosi się wyraz benyomás, do drugiej – érzet. Érzet ma przy tym wymiar wyłącznie sensualny i nie może być zastosowany (w przeciwieństwie do naszego „doznania”) nawet do sfery sąsiedniej – estetycznej. Ale podobna, ograniczona koherencja terminów czy pojęć jest, jak wspomniałem, zjawiskiem naturalnym i niekiedy przysparza tłumaczom kłopotów (wystarczy przypomnieć wstęp tłumaczki do polskiego wydania Condillaca).
Bardziej interesujące wydają się wyrazy stanowiące konkretyzacje poszczególnych wrażeń zmysłowych. Także na gruncie węgiersko-polskim znajdziemy liczne przykłady ich swoistości i niekoherencji. Wprawdzie, jak sądzę, pośród ludzkich zmysłów miejsce naczelne przypada dotykowi, jako że wszystkie pozostałe są w gruncie rzeczy jego wariantami, jednakże każdy z nich, wychodząc ze wspólnego „dotykowego źródła”, objawia się jako sfera zjawisk autonomiczna i wyrazista. A wzrok jest źródłem szczególnie bogatych i zróżnicowanych wrażeń ściśle sensualnych, jak również doznań bardziej złożonych. Za pomocą tego zmysłu postrzegamy świat nie tylko w jego aspekcie kolorystycznym, ale też w wymiarze – form przestrzennych. Przy tym postrzeganie barw i ściślej związane z percepcją czysto sensualną aniżeli postrzeganie kształtów. Ograniczymy się tutaj do tej pierwszej sfery.
Charakterystyczną przypadłością języka węgierskiego, stanowiącą poniekąd świadectwo postrzegania rzeczywistości przez Węgrów, jest duża liczba wyrazów określających odcienie poszczególnych barw podstawowych. Są to w większości wypadków wyrazy złożone, mające niekiedy odpowiedniki polskie. Zacznijmy od bieli. Nawet ten kolor może mieć różne odcienie (vide język Eskimosów i… stary przebój Procol Harum). Także w potocznej mowie Węgrów można spotkać podobne rozróżnienie. Co prawda, wyraz hófehér, którego polskim odpowiednikiem jest śnieżnobiały, oznacza podobnie jak w polszczyźnie bielszy odcień bieli, tejfehér (mlecznobiały) już takiego znaczenia nie ma, a główna funkcja tego zestawienia bieli z mlekiem ma w obu językach – jak się zdaje – wymiar stylistyczny. Ciekawszy jest przypadek dwóch form, których w języku polskim nie ma; otóż kolejne określenia węgierskie odcieni bieli to habfehér, co po polsku można oddać za pomocą porównania „biały jak piana”. Na opisowe zestawienia bieli z pianą można się w polszczyźnie natknąć, ale podobny do węgierskiego przymiotnik trudno sobie wyobrazić nie tylko z powodów słowotwórczych, lecz także – co istotniejsze – semantycznych. W jeszcze większej mierze odnosi się to do kolejnego węgierskiego przymiotnika, funkcjonującego od niedawna, patyolatfehér (biały jak pralnia).
Barwa czarna ma również w języku węgierskim pewne określenia niuansujące, dla których brak prostych odpowiedników w polszczyźnie. Trzeba jednak przyznać, że podmioty niejako ucieleśniające czerń, zarówno jej szczególną głębię (sadza, smoła, kruk), jak jej odcień (heban) wspólne są obu naszym narodom i językom. Tyle że węgierszczyzna dysponuje również w tym przypadku przymiotnikami łączącymi czerń z sadzą (kormos, koromfekete) czy smołą (szurokfekete), których polskie ekwiwalenty mogą mieć tylko formę porównania. Z kolei określenie ébenfekete (dosłownie: hebanowoczarny) ma w polszczyźnie odpowiednik – hebanowy – nie odsyłający wprost do barwy czarnej, choć taką funkcję też spełniający (zob. metaforyczny tytuł książki Ryszarda Kapuścińskiego o Afryce). Jak wspomniałem, głębię czerni oddaje się w obu językach przez wskazanie na barwę kruka. Wskazanie to przyjmuje także dobitną postać przymiotnikową (hollófekete – kruczoczarny), ale jej „zasięg konotacyjny” jest w polszczyźnie bardzo ograniczony. Określenie to odnosi się przeważnie – o ile nie wyłącznie – do barwy włosów.
Interesujące elementy znajdujemy wśród językowych świadectw węgierskiej percepcji barwy niebieskiej. Węgierszczyzna rejestruje wiele wariantówtej barwy. Jej podstawowa nazwa (kék) nie odsyła wszakże do barwy nieba (nieboskłonu), jak w polszczyźnie, ale odwołuje się do tego „źródła” dla oddania odcieni jasnoniebieskich (égszinkék, lazúrkék). Dodajmy, że brak w węgierszczyźnie bezpośredniego odpowiednika „koloru granatowego”, choć, jak się rzekło, wszelkie warianty barwy niebieskiej mają w niej swoją reprezentację. W niektórych przypadkach nietrudno wskazać polskie ekwiwalenty: búzavirágkék = chabrowy; tintakék = atramentowy), ale w kilku innych jest to zgoła niemożliwe, np. molnárkék, királykék = (dosłownie) młynarskoniebieski, królewskoniebieski. Zaskakujące jest odwołanie się do morskiego odcienia barwy niebieskiej (tengerkék), jako że „kolor morski” (tengerszínű) znaczy w języku węgierskim odcień zieleni. Cóż, morze bywa zmienne, a nasi bratankowie, choć pozbawieni do niego stałego dostępu, musieli to dobrze zaobserwować.
Skoro jesteśmy przy zieleni, to zauważmy, że różne jej warianty Węgrzy zamknęli w przymiotnikach złożonych, w których członem porównania są kolejno (oprócz morza): trawa, liść, mech, pistacja, szpinak, oliwka i – co może nas zdziwić – olej. My znamy kolor oliwkowy, również szpinakowy, również seledynowy (który jest bodaj najbliższy węgierskiemu pistacjowemu), jednakże zieleń w odcieniu olejowym, mchowym/mszanym (mchy kojarzą się nam raczej z dotykowym wrażeniem miękkości), liściastym czy trawiastym (zwłaszcza gdy wydaje się nam, że rozmaitym liściom należałoby przypisać rozmaite odcienie zieleni) jest dla nas trudne do pojęcia i wyobrażenia.
Także barwa brązowa mieni się w oczach Węgrów zadziwiająco wieloma odcieniami. Obok rejestrowanych przez polszczyznę (kawowy, kakaowy, orzechowy, kasztanowy) znajdziemy w języku węgierskim takie określenia tej barwy (n.b. nazwa podstawowa – barna – jest wolna od odniesień do konkretnego pierwiastka rzeczywistości) jak: dohánybarna – tytoniowobrązowy; őzbarna – sarniobrązowy; négerbarna – negrobrązowy (bardzo szczególny wyraz „realizmu wzrokowego”). Kolor jasnobrązowy występuje z kolei w następujących odmianach: fahéjszínű – cynamonowy; zsemleszínu – bułkowy; homokszínű – piaskowy. Piaskowy można spotkać również w polszczyźnie, ale my widzimy go raczej w tonacji jaśniejszej, bliższej żółci niż brązu, albo (jak Bułgarom) – bliższej złota niż brązu. Podobny jest przypadek percepcji koloru, który my określamy jako rdzawy; dla nas sytuuje się on raczej w pobliżu koloru rudego, który dla Madziarów jest odmianą czerwieni, podczas gdy w języku węgierskim występuje wyłącznie w nierozerwalnym związku z barwą brązową w postaci przymiotnika rozsdabarna (rdzawobrązowy).
Barwa czerwona z kolei ma w języku dwa równorzędne określenia. Powszechniej używane to piros, rzadziej – vörös. Dzieli je również swoista repartycja w zakresie łączliwości z określonymi rzeczownikami (np. czerwone wino to wyłącznie vörösbor, czerwona flaga natomiast może być tylko piros. Wyraz vörös został utworzony od veres (krwawy, krwisty), ale w toku rozwoju języka zleksykalizował się do tego stopnia, oderwał się – także poprzez zmienioną pisownię – od swego „krwawego źródła” tak bardzo, że aby zaznaczyć, że chodzi o odcień krwisty czerwieni, Węgrzy dodają doń przedrostek vér- (krew), tworząc przymiotnik złożony, poniekąd pleonastyczny: vérvörös. Zresztą oba przymiotniki określające w węgierszczyźnie kolor czerwony mają liczną rodzinę wyrazów nazywających różne jego odcienie bądź stopnie intensywności. Z ciekawszych przykładów należących do pierwszej grupy wyrazowej wymieńmy paprikapiros (paprykowoczerwony). Intensywność, żywość, ostrość czerwieni wyrażają przedrostki utworzone od ognia, płomienia itp.
Sporo określeń kolorów pochodzi w obu językach od nazw owoców i warzyw, ale nie zawsze się one pokrywają. O ile pomarańczowy czy cytrynowy nie budzą wątpliwości, to wspomniany paprykowoczerwony jest dla Polaków nieznany, podobnie zresztą jak marchewkowy dla Węgrów; utworzenie prostego odpowiednika w węgierszczyźnie napotyka niebagatelne trudności już choćby z tego powodu, że marchewka to po węgiersku sárgarépa, czyli „żółta rzepa”, która to nazwa w sposób drastyczny ignoruje jej kolorystyczną swoistość. Interesujący materiał porównawczy stanowią też charakterystyczne nazwy maści zwierząt, zwłaszcza koni, i określenia koloru włosów (w tej sferze nieco większą inwencją zdaje się odznaczać polszczyzna).
Język węgierski natomiast góruje mnogością i subtelnością rozróżnień głosów i odgłosów natury. Dla przykładu nadmieńmy, że po polsku żaba tylko kumka, po węgiersku brekeg, ale również kuruttyol, po polsku mruczy zarówno kotek, jak i niedźwiedź, podczas gdy dla Madziarów ten pierwszy dorombol, drugi zaś brummog. Nawet morze – bliższe nam przecież niż Węgrom – po polsku szumi i huczy, a po węgiersku jeszcze dodatkowo morajlik, co jest określeniem obejmującym i niejako syntetyzującym wszystkie możliwe odgłosy morza, na polski nieprzetłumaczalnym.
Poprzestańmy tu z konieczności na tych kilku przykładach i przejdźmy do krótkiego omówienia węgierskich i polskich świadectw językowych odnoszących się do wrażeń węchowych i smakowych. Co się tyczy zmysłu powonienia, to polskie wyrazy: zapach, woń, aromat, mają swe odpowiedniki węgierskie (szag, illat, aroma), ale jedynie ostatnie z trzech wymienionych odpowiadają sobie ściśle. Należy przy tym pamiętać, że illat oznacza wyłącznie zapach przyjemny, waloryzowany dodatnio (Węgier nigdy jednak nie powie, że ten czy ów zapach jest piękny, w węgierszczyźnie może on być tylko dobry). Język węgierski zawiera także wszystkie odpowiedniki polskich określeń ogólnych odnoszących się do przykrych doznań węchowych (śmierdzi, cuchnie, zaduch etc.). Oferuje ponadto przymiotnik dögletes, utworzony od dög = padlina, oznaczający skrajne stężenie smrodu. Konkretyzacje całego spektrum doznań węchowych odwołują się w obu językach do podobnych źródeł owych doznań, a ewentualne różnice nie stanowią problemu translatologicznego.
Sfera zapachów i aromatów łączy się z całą gamą doznań smakowych. W tej dziedzinie podstawowe określenia są wspólne polszczyźnie i węgierszczyźnie, a niewyczerpalne ingrediencje i kompozycje poszczególnych smaków zyskały w obu językach całe – chciałoby się rzec: barokowe – bogactwo określeń i porównań, niekiedy wysoce zmetaforyzowanych (na ogół też uroczo, dla niektórych – irytująco, enigmatycznych) dzięki niebywałej erupcji rozmaitych koneserskich (z ważną odmianą kiperską) opracowań kulinarnych.
Pozostał nam jeszcze najbardziej elementarny spośród zmysłów – dotyk. Wrażenia z nim związane obejmują w istocie niemalże całość ludzkich doświadczeń. My skupimy się na kilku z nich – najbardziej podstawowych. Należą do nich te, które łączą się z temperaturą otoczenia lub dotykanych obiektów. W języku wyrażają się w zasadzie za pośrednictwem niewielu określeń: lodowaty, mroźny, zimny, chłodny, letni, ciepły, gorący, parzący. Są one obecne – jak się zdaje – we wszystkich językach (choć niektórych mogło/może nie być w narzeczach ludów z obszarów tropikalnych). To, co rzuca się w oczy w węgierszczyźnie (w kontekście polskim), to występowanie przymiotników złożonych oddających temperatury ekstremalne. Odpowiednikiem jéghideg jest lodowaty (acz w węgierszczyźnie mamy tu jeszcze np. farkasordítóhideg, czyli: tak bardzo zimny, że zmuszający wilki do wycia), natomiast tűzforró (dosłownie: ogniściegorący) prostego ekwiwalentu nie ma. Wspomnijmy jeszcze o bogactwie węgierskiej synonimiki w zakresie określeń faktury obiektów, np. wilgotny to lucskos, nyirkos, nedves; ziarnisty – érdes, rücskös, reszelős; gładki – sima, hamvas, simogató (także np. bársonyos czyli jedwabisty). Z dotykiem łączą się też doznania na osi przyjemność-rozkosz-ból. Mają one ścisłe węgierskie odpowiedniki, jednakże rozkosz to nie tylko gyönyör, lecz także kéj, ból – to fájdalom, ale też gyötrelem i kín. Te dwa wyrazy oznaczają większe nasilenie bólu bądź jego nieustępliwość, bliższe są cierpieniu (szenvedés). Warto wspomnieć, że szenvedés (cierpienie) to wyraz z tego samego pnia (podstawy słowotwórczej), co szenvedély, czyli namiętność, często związana z rozkoszą, ale niekiedy także z cierpieniem. Te dialektyczne subtelności nie mają w polszczyźnie tak bezpośredniego i prostego odbicia. Podobnie rzecz się ma z węgierskim rozróżnieniem miłości na szerelem i szeretet. Jedynie ta pierwsza ma aspekt seksualny, druga odnosi się do miłości rodziców do dzieci i vice versa, do miłości braterskiej (i siostrzanej), oznaczać może również miłość ojczyzny, czy zgoła – ludzkości.
Artykuły powiązane
- Bednarczyk, Anna – Wyznaczniki sensualności w praktyce przekładowej (z języka rosyjskiego)
- Rajewska, Ewa – Barańczak – dźwięk w przekładzie