Prostytutka w literaturze przełomu XIX i XX wieku

Druga połowa XIX wieku to okres bezprecedensowego rozkwitu prostytucji, która w Królestwie Polskim była legalna i poddana nadzorowi polityczno-sanitarnemu. Pomimo dokumentowanej w Dziennikach Żeromskiego czy Kronikach Prusa stałej, nachalnej obecności prostytutek w pejzażu miejskim przełomu XIX i XX wieku, w prozie tej epoki są one zwykle bohaterkami dalszego planu, pozbawionymi wyraźniejszej tekstowej egzystencji i prawa do zabrania głosu.

W literaturze polskiego pozytywizmu prostytucja pojawia się najczęściej jako rodzaj dramatycznej perspektywy własnego losu, rysującej się przed ubogą, głodną, zrozpaczoną bohaterką i jednocześnie jako sprawdzian jej moralności. W noweli Pod prawem Marii Konopnickiej, niesłusznie skazana na „pobyt” i próbująca ułożyć sobie życie z etykietą złodziejki Hanka cały czas ryzykuje zostanie prostytutką: najpierw jest to składana jej przez dobrze życzącą koleżankę z więzienia propozycja, później – narzucająca się konsekwencja gwałtu, w końcu przedmiot szantażu ze strony „łapacza”. Bezskutecznie poszukująca pracy tytułowa Marta z powieści Elizy Orzeszkowej spotyka na swojej drodze dawną koleżankę Karolinę, ubraną w atłasy i sobole, która zaprasza ją do przepysznie urządzonego mieszkania, częstuje wymyślną kolacją i proponuje wstąpienie na podobną drogę. Marta odrzuca tę możliwość, choć jedyną alternatywą okazuje się żebractwo – i w końcu samobójcza śmierć. W dużo późniejszej noweli Dwie Orzeszkowa powtórzy tę upraszczającą opozycję, opisując spotkanie dwóch rozdzielonych na okres dwudziestu lat rówieśnic i każąc w finale rozpustnej Elwirze rzucić się do stóp zubożałej, ale moralnie nieskalanej Antosi. W opowiadaniu Dziwak z tomu Z różnych sfer taka pokajanabyła prostytutka usiłuje ułożyć sobie na nowo życie, zostaje jednak zaszczuta przez zawistnych sąsiadów.

Z prostytucją powszechnie kojarzone są kobiety pracujące w teatrze. W Wysadzonym z siodła Antoniego Sygietyńskiego powracający z zesłania szlachcic zastaje swoją ukochaną córkę w roli aktorki i utrzymanki, sprzedają swoje ciała również bohaterki Komediantki Władysława Reymonta oraz chórzystka z opowiadania Staśka Gabrieli Zapolskiej, której jednym z klientów będzie jej niczego nieświadomy ojciec chrzestny.

W Lalce Bolesława Prusa Wokulski pomaga, zresztą nieskutecznie, takiej upadłej „Magdalence”, choć sam podczas pobytu w Paryżu korzysta z usług prostytutek. Nieudana próba powrotu przez dziewczynę do normalnego życia oraz fiasko jej małżeństwa z Węgiełkiem, który nie potrafi zapomnieć o przeszłości żony i jej rzekomo „wrodzonym” pociągu do rozpusty to motyw, który wielokrotnie pojawi się w literaturze Młodej Polski. W Kniaziu Patiomkinie Tadeusza Micińskiego porucznik Szmidt ożenił się z prostytutką, ku własnej i dziewczyny zgubie. W Dziejach grzechu prostytuującą się Ewę Pobratyńską usiłuje ratować Bodzanta, twórca socjalistycznej utopii na Majdanie. Projekt musi upaść, gdy Ewa zostaje nie tylko pracownicą, ale i kochanką ideologa.

Warto pamiętać, że rozwinięty system metod śledzenia i rejestracji podejrzewanych o prostytucję czyniły z reglamentacji zjawiska narzędzie społecznej kontroli prowadzenia się kobiet. Kobieta zachowująca się swobodnie, utrzymująca pozamałżeńskie stosunki seksualne czy po prostu mieszkająca i poruszająca się samotnie po mieście mogła zostać oskarżona o nierząd, poddana badaniu lekarskiemu, wciągnięta na oficjalna listę. Epitet „prostytutka” był więc ostateczną groźbą, dyscyplinującą kobiety i wskazującą im ich właściwe miejsce: za przekroczenie rygorystycznych zasad moralnych można było bowiem zapłacić niezwykle wysoką cenę. Temu arbitralnemu podziałowi kobiet na uczciwe i upadłe wiele miejsca poświęciła Gabriela Zapolska w dylogii O czym się nie mówi i O czym się nawet myśleć nie chce, gdzie, pod wpływem inspiracji twórczością Emila Zoli, awansowała prostytutkę na pełnoprawną postać literacką.

Bohater O czym się nie mówi jest ucieleśnieniem późnodziewiętnostowiecznych stereotypów dotyczących seksualności. Męska potrzeba zaspokajania popędu płciowego była uważana za naturalną, fizjologiczną, tak samo oczywistą i konieczną, co jedzenie czy oddychanie, podczas gdy ideałem kobiety była czysta dziewica, a po ślubie aseksualna żona i matka. Rygorystycznie traktowany zakaz kontaktów fizycznych przed ślubem i zwyczaj zawierania małżeństw przez mężczyzn dopiero po zapewnieniu sobie stabilizacji materialnej sprawiały, że kawalerowie masowo korzystali z usług prostytutek lub uwodzili kobiety ubogie, sprowadzając je na drogę prostytucji za pomocą drobnych prezentów i obietnic bez pokrycia. Krajewski stosuje właśnie ten ostatni sposób; uważa, że nie musi się zniżać do płatnej miłości, pogardą i wstrętem napawają go kobiety „sklasyfikowane, opodatkowane, stanowiące inwentarz państwowy, pracujące, usankcjonowane i konieczne” (Zapolska 2002: 11), gubi więc zwykłe dziewczyny:

[…] szwaczki, powracające do domów o zmroku, zmęczone, zdenerwowane od szycia na maszynie, pół-dzieci, pół-kobiety, często zgłodniałe, marzące o filiżance czekolady, o ciastku z kremem z łakomstwem wygłodzonego kota. Była to armia bezbronna, tragiczna, głupia, nieopatrzna, świeża, choć już nadwiędła od atmosfery dusznych pracownianych izb” (Zapolska 2002: 10).

Proceder ten nie pozostawia mężczyznę obojętnym, ale nie ze względu na nie, lecz na niego samego: „czuł dziwny wstyd i smutek, że musi wyławiać złodziejskim sposobem to, co mu się równie w życiu należy jak pożywienie, napój, promienie słoneczne i tlen do oddychania” (Zapolska 2002: 10). Krajewski w perspektywie powieści jest również rodzajem ofiary – społeczeństwo wymaga od niego czekania ze ślubem co najmniej do trzydziestki, nie pozwala mu jednocześnie wejść w żaden rodzaj fizycznej relacji z wybraną przezeń, kochaną kobietą. Bohater pyta retorycznie: „gdzie znajdę kobietę, która chciałaby dla mnie być razem człowiekiem i zwierzęciem?” (Zapolska 2002: 43). Miłość w wiktoriańskim świecie jest ściśle oddzielona od fizjologii seksu, a prostytutka staje się rodzajem użytecznego środka higienicznego, pozwalającego przeczekać długie kawalerskie lata. W komentarzu narratorskim Zapolska uznaje, że jej bohater jest „winny bez winy”, gdyż to „straszne, wadliwe, błędne koło urządzeń i układów społecznych ogarnęło go w swe szpony” (Zapolska 2002: 35).

W powieści Zapolskiej przedstawiony został drastyczny obraz półświatka zapełnionego przez faktorów

[…] „handlarzy żywego towaru”, łącznie z ekspresjonistycznym opisem domu publicznego, o którym mówi autorka, że jest to „wielki grób, wielka przepaść bez wyjścia, w której popełniają się gwałty i zbrodnie. Nie ma trupów, w zwykłem tego słowa znaczeniu, lecz są trupy dusz ludzkich, które zgalwanizowane wywłóczą się na dalsze życie, bezczelnym zadowoleniem pokrywając rany, które już nic zagoić nie zdoła” (Zapolska 2002: 191).

Prostytutki rejestrowane posiadają co prawda wydany przez państwo „patent na bezszkodliwość ciała”, czyli wymagane przez klientów zaświadczenie o braku chorób wenerycznych, jednak, pyta Zapolska,

[…] kto wydał im patent na bezszkodliwość dusz, które katorgą piekielną wleczone na uwięzi i w zniweczeniu wszelkiej szlachetnej cząstki w chwili złączenia, nad grobem swym, owinąwszy się w archanielskie żałobne skrzydła, rozpacznie łkają?” (Zapolska 2002: 192).

Dziewczyna, w której, nie wiedząc o jej zawodzie, zakochuje się bohater, jest zaprzeczeniem stereotypu prostytutki: wydaje się tak świeża i naturalna, że Krajewski nadaje jej przezwisko „Poranek”. Zauważa przy tym, że bardziej od jego Frani zepsute są niektóre panny z dobrych domów, wystawiane na matrymonialny targ, uprawiające „bezczelną rozpustę, nazwaną słodko flirtem” (Zapolska 2002: 77). Taka panienka

[…] umiała rozpalać siebie i swego partnera i doprowadzać do kulminacyjnego punktu, wiedząc doskonale, że wyjdzie obronną ręką, bo jest… z dobrego domu. Opancerzona tą marką, szła na targ i piła całymi haustami rozkosz przyćmioną, która dla kobiety często bywa sto razy ponętniejszą, niż oddanie się pełne i naturalne. Krajewski pamiętał, jaką torturą była dla niego faza tej bezczelnej rozpusty, nazwanej słodko flirtem, jak tracił swe siły fizyczne i duchowe, jak się targał w jakiejś ohydzie, która ogarniała go jakby potwornymi splotami, odrzucającymi ze wzgardą ustanowiony porządek rzeczy. Gdy cisnął do siebie pełne i gorące ciało owej panny, zdawało mu się, że zapada w sen chorobliwy, w gorączkę zgniłą, która go zawiedzie w bagno pełne wyziewów ziół trujących. Przez suknię, owijającą to ciało, czuł prężenie się umiejętne i niezdrowe, widział drżenie i rozszerzanie się nozdrzy na twarzy i rozumiał, że ona kocha w tej chwili nie jego, lecz swoją własną zmysłowość i szaleje za sobą samą. O ile czystsza, jaśniejsza, milsza wydała mu się jego wczorajsza kochanka. Nie wymówiła jednego słowa, które byłoby dwuznaczne, nie wiodła go do szału, a zdawało mu się, że wypił całą jej maluchną istotę i że to właśnie odświeżyło go, jak przechadzka poranna po łące, na której ociekają srebrną rosą liliowe krzaki dzikich malw i błękitnych, słodkich w barwie ostów”. (Zapolska 2002: 77-78).

Charakterystycznym znakiem naturalności Frani i innych „ciem nocnych” jest nienoszenie przez nie gorsetów. Ta obowiązkowa część garderoby kobiet z wyższych sfer wśród swoich zadań miała tłumienie ich zmysłowości, utrzymywanie jej w ryzach, co, jak pokazuje Zapolska, skutkowało czymś wręcz przeciwnym: niekontrolowanym wylewem seksualności, zgodnym z logiką mechanizmu histerii. Niekrępowane w ten sposób dziewczyny lekkich obyczajów mogły – przynajmniej wedle przedstawionego w powyższym cytacie męskiego fantazmatu – odnaleźć naturalny kontakt z własnym ciałem. W rzeczywistości okazuje się, że Frania była dziewczyną głęboko skrzywdzoną, po raz pierwszy zgwałconą w wieku 10 lat. Zjawisko takich gwałtów potwierdzają statystyki z epoki przytaczane przez historyczkę Jolantę Sikorską-Kuleszę (Sikorska-Kulesza: 2004). Wydobycie prawdy o jej prowadzeniu się powoduje przemianę Krajewskiego, uaktywniając jego najgorsze sadystyczne instynkty: mężczyzna wyzywa Franię, ubezwłasnowolnia, podnieca się fizycznym i psychicznym torturowaniem dawnego ideału. Symbolem zmiany jest pojawienie się w mieszkaniu kufra wypełnionego wykwintnymi fatałaszkami, które do tej pory dziewczyna przed nim ukrywała, i wyzywanie jej przez Krajewskiego od szmat.

Przejście kobiety z jednej kategorii do drugiej dokonuje się więc ostatecznie poprzez nadanie jej przez mężczyznę odpowiedniej etykiety: to nie naturalne cechy jej ciała, charakteru czy zachowania, lecz arbitralna nazwa czyni z niej prostytutkę. Tej cienkiej granicy poświęcona jest druga część dylogii, powieść O czym się nawet myśleć nie chce. Główną bohaterką jest tym razem młoda mężatka, która dowiaduje się, że jej wybrany przed ślubem korzystał z usług prostytutek. Powieść jest studium obsesji Marysieńki, która czuje się osaczona przez „te kobiety”. Czają się one wszędzie, zaludniają miasto, nagabują klientów na jej ulicy i wystają pod jej oknami, prześladują ją również w snach – nie ma przed nimi ucieczki. Nawet w domu rodzinnym, w którym dziewczyna szuka schronienia, czeka na nią odkrycie tajemnicy – matka przyznaje, że nie tylko miasteczko garnizonowe opanowane jest przez prostytutki, ale że jedna z nich od dawna pracuje u niej jako służąca.

Ogarnięta panicznym strachem Marysieńka powoli odkrywa, że to, czego się tak bardzo obawia, znaleźć może… we własnym lustrze. Przede wszystkim od czasu nocy poślubnej mąż nieustannie daje do zrozumienia, że jej rolą jest zapewnienie mu tego, za co dotychczas musiał płacić. Kiedy żona pyta go, po co chodził do domów publicznych, odpowiada: „Po to, po co my oboje pójdziemy teraz do naszego pokoju!” (Zapolska 1957: 15). Zasadą Zdzicha było, pisze Zapolska: „jak obiad i kolacja, tak samo musiała być »kobiecość« w jego systemie dziennym. – Dla zdrowia! Marysieńka miała mu zastąpić rolę, dotychczas spełnianą przez tysiąc i jedno – bezimiennych ciał” (Zapolska 1957: 23). Początkowo jest rozczarowany niewinnością i brakiem wyrafinowania miłosnego żony – „powinnyby istnieć jakieś szkoły, gdzie by niewiniątka narzeczeńskie wyuczali obowiązującego je zachowania” (Zapolska 1957: 24). Podejmuje jej edukację i wychowuje ją sobie na rodzaj prywatnej dziwki, ucząc ją ulubionych sztuczek, wulgarnych żartów, zaprowadzając do kabaretu, obłapiając w ciemnej uliczce, wysyłając pornograficzne karty pocztowe, a w końcu zmuszając do seksu na żądanie (w O czym się nawet myśleć nie chce znalazł się m.in. wstrząsający opis małżeńskiego gwałtu). Marysieńka, ufna i zagubiona, poddaje się tym zabiegom, a nawet znajduje w nich rodzaj dziwnej, perwersyjnej przyjemności: najwymowniejsza scena to wypróbowywanie przez bohaterkę przed lustrem pozy zaobserwowanej u prostytutki (obnażenie nogi z włożoną za podwiązkę różą). W zakończeniu powieści Marysieńka zostaje wzięta za prostytutkę i aresztowana przez policję.

Chociaż pierwszoplanowym tematem tego utworu jest problem chorób wenerycznych – zarażony w burdelu mąż przekazuje rzeżączkę ciężarnej żonie, a ona dziecku, powodując jego ślepotę i w końcu śmierć – ciekawsze wydają się właśnie obserwacje Zapolskiej dotyczące wymienności ról, tego, jak pomimo oficjalnego dyskursu nieostra jest granica między kobietą uczciwą a nierządną. Fobię wzbudza w Marysieńce nie tyle przecież realne zagrożenie ze strony prostytutek domagających się uiszczenia przez jej męża domniemanego długu, ile przerażające przeczucie o bliskości kondycji własnej i „tej drugiej”, która wcale nie jest od bohaterki radykalnie różna. Już w pierwszej scenie Marysieńka obserwuje, jak jej mąż obija natrętną prostytutkę kijem – i sama odczuwa na plecach wymierzane razy.

Dzięki wprowadzeniu tego wątku, powieści Zapolskiej nie są prostym sfabularyzowaniem tez rodzącego się na początku dwudziestego wieku ruchu abolicjonistycznego. Tak jak emancypantki: Paulina Kuczalska-Reinschmitt, Kazimiera Bujwidowa czy Maria Turzyma (Górnicka-Boratyńska 2001: 108-110), Zapolska opowiada się oczywiście przeciwko reglamentacji prostytucji. Szczególnie wymowne jest zakończenie O czym się nie mówi, w którym Frania, nie mogąc uwolnić się od klątwy nie pozwalającej jej na zmianę życia „książki” (rodzaju dowodu tożsamości prostytutki, wręczanego jej w zamian za zatrzymywany na policji paszport), zapowiada samobójstwo i wyjaśnia:

„Może ja byłaby inna, gdyby oni zanim nie zapisali zapytali mnie czy ja się nie chce zmienić na lepszą i kazali wybierać. Albo iść pod książkę albo być lepsza. Ale oni nie zapytali ino wzięli 12 halerzy i dali mnie te czarne podłe książkę” (Zapolska 2002: 246).

Narratorka komentuje te słowa, każąc się Krajewskiemu zastanowić:

Gdy był młody, żądał od takich dziewczyn wylegitymowania się podobną książeczką. Na to mu pozwalał paragraf odpowiedni. (…) Nigdy nie przeszła mu przez głowę robota tajemna i podziemna, przez jaką przeszła psychiczna część takiej rządowej istoty. Chronił siebie, i to mu wystarczało. Pożądał chwilowego dreszczu. Ten dreszcz należało mu zabezpieczyć. Troszczyło się o to państwo i wprawiało w ruch całą maszynerię biurową i sanitarną. Opatentowano mu całe legiony, przepędzano je przez rózgi hańby i dozwolono na «zabawę», bacząc tylko, aby niesforne żywioły. te, które chciały choć na chwilę poczuć się paniami swej woli i ciała, wytropić, pochwycić, uwięzić lub zedrzeć zarobionych nierządem trochę pieniędzy. (Zapolska 2002: 247).

Jednak przez wprowadzenie dwuznaczności bohaterek, opisanie tak Franki, jak Marysieńki jako kobiet o dwóch twarzach, których status zależy tylko od gestu patrzącego, Zapolska pogłębia swoją refleksję nad kondycją kobiecą w epoce schizofrenicznej moralności: prostytucja nie jest u niej zjawiskiem jednoznacznie negatywnym, prostytutka zwykłą ofiarą systemu ani żona aseksualną madonną. Z pewnością, w przeciwieństwie do postulatów abolicjonistów i feministek, nie nawołuje Zapolska do ascezy seksualnej mężczyzn i nie ma złudzeń co do realności postulatu męskiej czystości.

Ten wątek wróci w rozważaniach młodej Zofii Nałkowskiej, której bliskie były poglądy socjalistów dotyczące utowarowienia kobiety, małżeństwa jako rodzaju legalnej prostytucji i ich postulaty wolnej miłości. W słynnym wystąpieniu na Zjeździe Kobiet Nałkowska żąda zmiany obowiązującej etyki seksualnej, w której istnienie prostytucji potrzebne jest wyłącznie… kobietom tzw. uczciwym, które dzięki niej mogą kultywować własną wyższość:

Przyczyną prostytucji jesteśmy my, kobiety uczciwe, my, których cnota, których etyczne ideały czystości uwarunkowane są li tylko przez istnienie prostytucji. Rośniemy na niej jak sztuczne kwiaty na bagnie – i my to bez niej obejść się nie możemy, nie mężczyźni. Im potrzebna jest tylko kobieta, nam potrzebna jest prostytutka. Otaczając wzgardą kobietę uwiedzioną, zrywając z kobietą, która uciekła od męża, gubiąc w opinii naszej każdą kobietę wyzwoloną jako upadłą, ostracyzmem towarzyskim i społecznym odsuwając ją od źródeł zarobkowania – my to właśnie, kobiety uczciwe, szanujące się – czynimy z niej prostytutkę lub popychamy w szeregi demi-monde’u” (Nałkowska 1999: 325).

Późniejsza autorka Granicy sprzeciwiała się pruderyjności ruchu feministycznego i właściwej mu „propagandy czystości obyczajów”. Rozwiązanie problemu prostytucji upatrywała w przyznaniu kobietom praw do swobody seksualnej podobnej tej, z której korzystają mężczyźni, otworzeniu przed nimi „całego życia”, również w jego wymiarze erotycznym, uznawanym przez młodą Nałkowską za jeden z ważniejszych aspektów egzystencji.

Ten sam wątek przewija się także w jej pierwszych powieściach oraz w młodzieńczym dzienniku pisarki, gdzie za „najszczęśliwszą kobietę pod słońcem” uznaje Zofia eks-prostytutkę, która:

poznała pełnię życia, podobnie jak mężczyźni. W młodości «wyszumiała się», teraz zaś odpoczywa w życiu rodzinnym, przy boku zakochanego męża (…), otoczona szalonym bogactwem, nauką i zabawą”, Nałkowska 1975: 262).

W Kobietach jedna z postaci, Wildenhoffowa stwierdza, wygłaszając zdanie samej autorki, że małżeństwo jest zjawiskiem gorszym i bardziej dwuznacznym moralnie, niż prostytucja:

Kokota sprzedaje się jednorazowo – lub choćby na dłużej, ale z zastrzeżeniem pewnej swobody, urlopów i możnością zerwania w każdej chwili, kobieta porządna sprzedaje się na całe życie, bez żadnej nadziei wybawienia – rozwodu nie można brać w rachubę, dlatego chociażby, że rozwódka jest już źle widziana przez kobiety porządne… Zwyczajna prostytutka (…) ma swego alfonsa, jakieś azylum szczerej, prawdziwej, bezinteresownej z jej strony miłości – kobieta porządna, przeciętna pod grozą utraty utrzymania nie może sobie pozwolić na kochanka. Różnica moralna polega na tym, że ta posiada jednego mężczyznę i szacunek ludzki, a ta wielu – i ludzką pogardę (…), że dalej o zdrowie prostytutki dba policja, a o zdrowie żony, zarażonej przez męża, nie troszczy się nikt” (Nałkowska 1976: 122-123).

Bohaterka uważa solidarność z prostytutkami za główne zadanie ruchu kobiecego:

Połączyć się z nimi powinnyśmy, bo one stanowią nasze dopełnienie, zmieszać zupełnie – a nie starać się wciąż możliwie najbardziej wyodrębniać przez zabijanie w sobie całych ogromnych rejonów kobiecej natury, przez zubożenie się o cały ten czar lekkomyślności czy występku… Z tej zupełnej fuzji dopiero, z takiego zrównania poziomu wyłoni się synteza kobiety, nowy, pełny typ” (Nałkowska 1976: 11).

Z rozważań Zapolskiej i Nałkowskiej wynika jednoznacznie, że opozycja prostytutka/kobieta uczciwa u schyłku epoki postrzegana była przez zaangażowane w walkę o emancypację kobiet pisarki jako fundament opresyjnego systemu podwójnej moralności, konstytutywnego dla dziewiętnastowiecznej obyczajowości, a jej zniesienie stanowiło najważniejszy warunek wyzwolenia się z pęt wiktorianizmu.

Artykuły powiązane