Rośliny a zmysły w kulturze tradycyjnej

Zioła, zboża, kwiaty oraz drzewa, istotne w codziennym życiu tradycyjnej społeczności rolniczej, wartościowane były przez jej reprezentantów ze względu na swoje walory wizualne, zapachowe, a także smakowe, w mniejszym stopniu słuchowe (przyjemny dla ucha szum drzew czy łanów zbóż) czy dotykowe (np. rozcieranie w dłoniach kłosów zbóż w celu oceny stopnia ich dojrzałości). Jednocześnie uchodziły za ważny składnik magii miłosnej i medycyny ludowej, a ponadto odgrywały znaczną rolę w obrzędach dorocznych oraz rodzinnych.

Tak jak zboża stanowiły podstawę chłopskiego żywienia (tworzono z nich dania codzienne i świąteczne; uzyskiwano z nich mąkę do wypieku pieczywa), zioła w kulturze ludowej występowały najczęściej w roli przypraw podkreślających smak potraw, choć nie tylko. Ze względu na swe właściwości lecznicze i magiczne posiadały ambiwalentny status, podobnie jak osoby umiejące sporządzać z nich odpowiednie mikstury, napary i medykamenty. Do ich pomocy uciekano się w dwu wypadkach: „Jedna grupa takich spraw, to te najintymniejsze, załatwiane nocą, w scenerii budzącej grozę i niepokój, druga to porady lekarskie na choroby faktyczne i urojone” (Odyniec 1985: 71). Mowa tu o zamawianiu i odczynianiu uroków, dopomaganiu kobietom w zdobyciu ukochanego, wywołaniu lub przerywaniu ciąży, zapewnieniu powodzenia lub obfitych plonów, a także pomocy przy wszelakich fizycznych i psychicznych dolegliwościach członków wiejskiej gromady.

Ponieważ zielarkom parającym się magią przypisywano umiejętność kontaktowania się z zaświatami i ujarzmiania nadnaturalnych, demonicznych sił, wierzono również w transcendentną moc niektórych roślin, które wykorzystywały one w procesie leczenia. Ze względu na panujące przekonanie, że znachorka w równym stopniu może pomóc, co zaszkodzić (obwiniano ją o różne nieszczęścia dotykające chłopstwo) i na tej samej zasadzie oceniano zioła – te, które zapobiegały złu, w innym kontekście mogły je przywołać. Niemniej samym tajemniczym ingrediencjom używanym przez znachorki przypisywano szereg, często wykluczających się, właściwości, a chęć wspomożenia się magią niejednokrotnie wygrywała zarówno ze zdrowym rozsądkiem, jak i strachem przed nią samą.

Metody leczenia proponowane przez osoby imające się medycyną ludową w dużej mierze opierały się na prostych zabiegach, często z użyciem roślin poprawiających samopoczucie chorego, o czym przekonuje choćby opis przykładowej wizyty u znachora:

Po okadzeniu ziołami, które z pewnością zawierały środki uspokajające, odurzające i znieczulające, ból ustępował. Teraz przychodziła kolej na masaż chorego miejsca, poprzedzony wypiciem przez „pacjenta” naparu z ziół o działaniu rozkurczowym, kojącym i uśmierzającym ból. Jeśli do tego dodamy głębokie przekonanie chorego, że kuracja będzie skuteczna, łatwo domyśleć się wyników

(Simonides Dorota, Od kolebki do grobu. Śląskie wierzenia, zwyczaje i obrzędy rodzinne w XIX wieku: 118)

Podczas gdy osoba „lecząca” umiejętnie oddziaływała na zmysły chorego, on sam ulegał swoistej autosugestii. Odprężający zapach, przyjemny dotyk oraz ziołowe, aromatyczne mikstury o przedziwnym smaku, dawały złudne poczucie, iż dolegliwości ustały.

Nie zmienia to jednak faktu, iż członkowie społeczeństwa tradycyjnego posiadali względnie dużą wiedzę z zakresu ziołolecznictwa, która w wielu wypadkach – biorąc pod uwagę niski poziom higieny, trudne warunki życia oraz brak profesjonalnej opieki medycznej – okazywała się być na wagę złota. „We wsiach sądeckich i żywieckich praktykowano zakładanie specjalnych ogródków, w których uprawiano rośliny lecznicze i przenoszono wielokrotnie także rośliny dziko rosnące” (Tylkowa 1989: 29). Poza własną uprawą, zbierano również zioła w przededniu nocy świętojańskiej, jako że to gwarantowało skuteczność ich działania, np. w trakcie pierwszej kąpieli dziecka. Istotnym zagadnieniem było także wybranie najodpowiedniejszej części rośliny (liści, łodyg, korzenia, owoców, etc.) oraz poddanie jej zabiegom umożliwiającym stworzenie maści, napoju, wywaru lub okładu.

Istniało kilka kryteriów, na podstawie których dobierano właściwy lek, ale nierzadko decydująca okazywała się cecha najłatwiej rozpoznawalna – barwa rośliny, nasuwająca skojarzenia z konkretną chorobą: „Tak więc na żółtaczkę leczono pijąc herbatę z żółtych kwiatów pierwiosnka, dziurawca lub żółtej piwonii albo też wieszano na szyi różaniec z czosnku, który nosiło się dopóty, dopóki ząbki nie zżółkły” (Tylkowa 1989: 77). Bywało również, że chorobę traktowano niczym autonomiczny twór pasożytujący na organizmie cierpiącej osoby. Ta swoista personifikacja źródła bólu wpisywała się w ludową wizję świata: złe moce próbowano wywabić i przepędzić prośbą bądź groźbą. „Do takich poczynań należało wypraszanie choroby z ciała poprzez podawanie choremu różnych obrzydliwości. Musiały one być na tyle odrażające i paskudne, żeby choroba się ich przestraszyła i sama, dobrowolnie, opuściła ciało” (Simonides 1988: 118-119).

Zioła i drobne rośliny miały za zadanie nie tylko leczyć, ale także chronić całą społeczność wiejską. Podczas nocy świętojańskiej stosowano szereg zabiegów mających zabezpieczyć człowieka i jego dobytek przed przystępem złych mocy. Gałązki klonu broniły dostępu do zwierząt (Odyniec 1985: 47). „Na rogach bydła wieszano wianki z ziół, aby złe moce nie miały do zwierząt przystępu, a przede wszystkim żeby nie odebrały krowom mleka” (Odyniec 1985: 47). Rośliny mogły niwelować działanie demonów (bukowica, bylica, korzeń dzęgielu), chronić od zarazy (korzeń biedrzeńcowy, szałwia), a nawet pomagać złodziejowi otwierać kłódki (jemioła wodna). Ponadto „Czosnek pospolity chronił od pocisków na polu walki oraz spełniał życzenia” (Odyniec 1985: 73), a „Dla pozyskania odbiorców piwa i innych napojów alkoholowych można było kropić lub obmywać naczynia, w których je trzymano, ukropem z wywarzonych ziół” (Baranowski 1979: 27). Dominującą cechą roślin o właściwościach apotropeicznych był w tym przypadku zapach. Wonie nieprzyjemne bądź przyjemne dla nosa, momentami wręcz oszałamiające, kojarzące się z przyrodą, którą człowiek sobie podporządkował, oraz porą ich kwitnięcia (wiosna, wczesne lato), miały moc zaklinania rzeczywistości i wzmacniania działania zabiegów magicznych.

Niektóre dary natury bywały wartościowane dodatnio nie tylko ze względu na porę ich zbierania, lecz również swoją barwę, co podkreśla wagę wizualnego odbioru świata: „szczególnym uznaniem cieszyły się kwiaty o kolorze żółtosinym, zbierane w przeddzień św. Jana, jak również zioła o kwiatach żółtych i białych w kształcie promienistego koła. Z tego powodu do uprzywilejowanych należały złocień, rumian, rumianek, kupalnik górski i nagietek” (Sikora 1983: 41). Być może miało to związek z dawnym kultem solarnym, na co wskazywałoby pozytywne waloryzowanie kulistego, symetrycznego rozmieszczenia płatków kwiatu oraz – co oczywiste – ich jasnozłocistej barwy przywołującej na myśl słońce. O tym, że żółcień w kulturze tradycyjnej uważany był za wyjątkowy kolor o transcendentnych właściwościach, świadczy przede wszystkim niezwykle pozytywny stosunek reprezentantów tejże kultury do pszczół i miodu. Ciesząca oko pigmentacja roślin rozbudzała także ludową wyobraźnię, prowokując do tworzenia opowieści etiologicznych:

Zioła te, o charakterystycznych jasnożółtych i ciemnofioletowych kwiatach, były silnie związane z obrzędem świętojańskim, a z samymi ziołami – mit o ludzkim pochodzeniu. Twierdzono, że powstały one z brata i siostry związanych ze sobą kazirodczą miłością. Żółte płatki kwiatu uważano za przemienionego brata, sine (fioletowe) – za siostrę.

(Sikora Ireneusz, Świat roślinny w kulturze ludowej i folklorze literackim: 41)

Dwie kontrastujące ze sobą barwy sprzyjały mnożeniu binarnych opozycji: męskie – żeńskie, dzień – noc. Wszystkie te skojarzenia sprzężone są ze świętem sobótki.

W magii miłosnej dominowały sposoby wymagające zaserwowania wybrankowi określonych specyfików oddziałujących głównie na sferę smaku. Należały do nich powszechnie znany lubczyk, a także kolendra, biały mech i nasięźrał. „Nieodzownym warunkiem skuteczności było napojenie miłej osoby wywarem z czarodziejskiego ziela w ten sposób, aby nie tylko o tym nie wiedział, ale nawet nie domyślała się niczego” (Odyniec 1985: 72). Warto zwrócić uwagę, że bazą większości miłosnych eliksirów były składniki roślinne, niemniej ulegały one – podobnie jak w medycynie ludowej – odpowiedniemu przetworzeniu: zalaniu wodą lub alkoholem, wymieszaniu z innymi ingrediencjami, ususzeniu czy starciu. Niektóre elementy roślin doskonale sprawdzały się w roli erotycznego talizmanu: „nie tylko picie wywaru z czerwonego storczyka, ale samo noszenie go i wąchanie wzniecało miłość i podniecało seksualnie” (Sikora 1983: 42). Storczyk uchodził za kwiat miłości, a „zawdzięczał swoje znaczenie oryginalnemu kształtowi bulwek korzeniowych, w których dopatrywano się symboli związku małżeńskiego” (Sikora 1983: 42). „U podkolanu białego przypominają one dwa złączone ze sobą serca” (Sikora 1983: 42), co dodatkowo pobudzało wyobraźnię zakochanych. Rośliny, które ze względu na swój smak i aromat nazwalibyśmy dzisiaj afrodyzjakami, w kulturze ludowej stanowiły sekretny składnik zabiegów mających na celu zdobycie niczego nieświadomego chłopca lub zapewnienie sobie dozgonnej miłości męża. Przykładem może być niepozorna pokrzywa: przez chłopów „używana była jako środek podniecający” (Sikora 1983: 43).

Erotyczne konotacje roślin stanowią bardzo rozległą dziedzinę ludowych symboli i metafor. Dotyczyło to w szczególności dziewictwa oraz jego utraty: „Symbolika »wianka« i »dojrzewającego jabłka« była niegdyś ogólnie znana” (Simonides 1988: 81). Wieńce robiono między innymi z barwinka i ruty, kojarzonych z czystością, panieńską niewinnością. Ta ostatnia roślina służyła dodatkowo „neutralizacji popędu płciowego u kobiet i mężczyzn” (Sikora 1983: 43) oraz jako środek spędzający płód. Zielone obręcze uplecione z odpowiednich ziół wprowadzano do obrzędów weselnych, podczas których były wizualnym znakiem statusu panny młodej: „Do wieńca z mirtu miała prawo tylko dziewica, jeśli narzeczona wcześniej straciła cnotę lub była wdową, wówczas zamiast wianka z mirtu na głowę jej zdobiła girlandowa korona z papieru” (Simonides 1988: 93). Możemy przypuszczać, że panna, mogąca pozwolić sobie na ozdobienie swych skroni wonną ozdobą, cieszyła się większym poważaniem i uchodziła za piękniejszą niż kobieta, której wianek już nie „przysługiwał”. Nawet sama konfrontacja tego, co żywe, zielone, pachnące i unikalne z substytutem w postaci „martwego” papieru daje nam pewne pojęciu o dodatnim wartościowaniu dziewiczej czystości dziewcząt. Nie bez znaczenia pozostaje również kształt wieńca, symbolizujący doskonałość i nieskończoność, podobnie jak współcześnie obrączki ślubne: „dawniej zamiast obrączek wymieniano mirtowe wieńce, które potem przechowywano pod szkłem, by przypominały o przysiędze małżeńskiej” (Simonides 1988: 92).

Kwiatem budzącym romantyczne asocjacje była z całą pewnością róża: „jej barwa, woń i broniące ją kolce przesądziły o tym, że z czasem stała się symbolem platonicznie i zmysłowo rozumianej miłości” (Sikora 1983: 47). Dodatkowe reperkusje w postrzeganiu tej pięknej rośliny o słodkim zapachu wywołał cieszący się coraz większą popularnością – zwłaszcza na terenach wiejskich – kult maryjny. Pąsowe płatki zachwycały swą efemerycznością i niewinnym urokiem, natomiast kłujące łodygi nakazywały ostrożność i rozwagę, kontrastując z delikatnością cennego kwiatu rozkwitającego na szczycie łodygi. Mnogość metafor i ukrytych znaczeń narzucała się sama, również w interpretacji stricte chrześcijańskiej.

Różę jako wizualny wyraz miłości można było sprezentować ukochanej, nie brakuje jednak świadectw dowodzących, iż równie dobrze królowa kwiatów sprawdzała się jako dar zgoła odmiennej proweniencji:

Takim krzewem odgradzającym żywych od umarłych były na przykład […] kolczaste ciernie. Z tych powodów róża, nie tylko dzięki swym walorom dekoracyjnym, była sadzona na grobach. Wszystkich obowiązywał całkowity zakaz zrywania kwiatów nagrobnych, a nawet ich wąchania. Umarły mógł bowiem przyjść upomnieć się o swoją własność lub sprowadzić nieszczęście na sprawcę.

(Sikora Ireneusz, Świat roślinny w kulturze ludowej i folklorze literackim: 41)

W tym wypadku nacisk położony jest na kolce róży – krzew rosnący na grobie broni dostępu do swych kwiatów, a tym samym sygnalizuje granicę między światem żywych i umarłych. Jednocześnie dostrzegano wymiar praktyczny powyższych zakazów: dotykając gęsto splecionych łodyg, łatwo się pokłuć i zranić, z drugiej zaś strony – roślina ta stanowiła niewątpliwą ozdobę i niepożądanym było jej ubożenie czy niszczenie dla chwilowego kaprysu. Mamy tu do czynienia ze swoistym przenikaniem pierwiastka pragmatycznego z elementami ludowej wizji świata, między innymi powszechną wiarą, że zakłócenie spokoju nieboszczyka może spowodować, iż zmarły wróci szukać zemsty lub sprawiedliwości. Jako że istniało ryzyko, iż człowiek po śmierci stanie się groźnym upiorem czy innym demonem, wystrzegano się wszelkich działań, których konsekwencją mogło być „rozgniewanie” osoby spoczywającej pod ziemią.

Poza kwiatami spore walory estetyczne przypisywano drzewom (zob. Dunin-Karwicka 2012), zwłaszcza tym, które nie gubiły igieł i pozostawały miłe dla oka przez okrągły rok. Szczególne znaczenie w tym względzie przypisywano jodle: „Jest najzieleńsza, najładniejsza i najbardziej efektowna w opinii użytkowników polszczyzny ludowej” (Smyk 2009b: 46-47). Niewątpliwe doznania wizualne zapewnić mogła nie tylko leśna gęstwina, ale nawet kilka zerwanych gałązek: „jodłą dekorowano izby, zwłaszcza obrazy, podłogi i wejścia, oraz obejścia” (Smyk 2009b: 47), strojono nią także groby, ołtarze na Boże Ciało, domy na Zielone Świątki czy wigilię św. Jana (Smyk 2009a: 113). Smukły kształt i symetryczny rozkład ciemnozielonych igieł czynił z niej prostą, uniwersalną ozdobę, czy to zadającą szyku męskim kapeluszom, czy to jako inspiracja dla popularnych wzorów na pisankach, tkaninach czy wycinankach, którą dziś nazwalibyśmy „jodełką”. Co więcej, odgrywała ona istotną rolę w różnego rodzaju obrzędach, stanowiąc podstawowy budulec gaików, podłaźników czy rózg weselnych. Wiązało się to z powszechnym przekonaniem, iż „jodła wpływa na zdrowie i siły witalne człowieka” (Smyk 2009b: 48). Podobne znaczenie przypisywano gałęziom i liściom dębu, wykorzystując je także do działań medycznych. Wierzono nawet, że kładzenie chorego pod dębem zapewni mi moc i zdrowie, które drzewo miało uosabiać (Dunin-Karwicka 2012: 81-82).

Odrębną kwestią jest konsumowanie części drzew w celach leczniczych. Na przykład nagryzanie kory bezpośrednio z pnia zdrowego drzewa miało np. gwarantować uśmierzenie bólu zębów. Co ciekawe, praktykuje się ten rodzaj działań również obecnie, czego dowodzi choćby przykład nagryzania kilkusetletniej lipy rosnącej przy kościele w okolicach Częstochowy, w którym znajduje się obraz św. Apolonii, patronki uśmierzania bólu chorego uzębienia. Tradycja tego typu praktyki – jak wykazują choćby księgi kościelne – sięga już okresu dwudziestolecia międzywojennego, a niewykluczone, że istniała wcześniej, także w innych regionach Polski.

(zob. na ten temat: http://www.niedziela.pl/artykul_w_niedzieli.php?doc=nd200850&nr=17; http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,84750,7399726,Cieletniki__Pielgrzymi__nie_zagryzcie_naszej_lipy_.html).

Pień był obgryziony prawie całkowicie, a niektórzy wspinali się wyżej – między konary – i kąsali lipę, jakby ich opanowała wścieklizna. Trudno uwierzyć, ale nawet teraz, w XXI wieku, na korze lipy przy kościele w Cielętnikach koło Dąbrowy Zielonej można dostrzec świeże ślady ludzkich zębów. […]

(Haładyj Tomasz; Cielętniki. Pielgrzymi nie zagryźcie naszej lipy)

Można powiedzieć, iż w ludowej wizji świata wiele gatunków drzew łączyło funkcje lecznicze, magiczne (i apotropeiczne) z względami czysto estetycznymi (zob. Dunin-Karwicka 2012). Przed Wielkanocą „należało zebrać gałązki brzóz i wierzb na palmy i miotły” (Odyniec 1985: 45), święcono także witki, by móc ozdobić nimi chatę, gałązki świerku zaś zatykano za strzechę. Te i tym podobne działania miały zapewniać obfite plony i ogólną pomyślność w chałupie i gospodarstwie, zwłaszcza wiosną, kiedy to natura budziła się do życia, rozkwitała. Również i tu decydującą rolę odgrywał kolor, zwłaszcza w przypadku roślin, u których „zieloność” była cechą permanentną:

Ze względu właśnie na zimozieloność, czyli wieczną zieloność, drzewa iglaste są od czasów starożytności w wielu kulturach symbolem życia i nieśmiertelności; pozostają konkretyzacją pankulturowej idei drzewa życia […]. Na ziemiach polskich magiczna moc zieloności drzew iglastych jest wykorzystywana w obrzędach o dominującej funkcji pobudzania urodzaju, bogactwa i płodności.

(Smyk Katarzyna, Choinka w kulturze polskiej. Symbolika drzewka i ozdób: 112)

Jedlina i świerczyna miały za zadanie nie tylko zapewniać świętującym miły dla oka widok, lecz również otaczać ich przyjemnym zapachem. Przed weselem wysypywano igły i mniejsze gałązki w obejściu, co sprawiało, że goście mogli odetchnąć orzeźwiającym, „leśnym” powietrzem. Podczas wielogodzinnej zabawy, wśród dużego skupiska ludzi i w pobliżu budynków gospodarskich, aromat drzewek iglastych spełniał po części rolę naturalnego odświeżacza, tłumiącego niepożądane wonie i podkreślającego wyjątkową, odświętną atmosferę weselnego wieczoru. Źródłem zapachu wydzielanego przez drzewa iglaste jest żywica, a – jak konstatuje Katarzyna Smyk – „leksemy »żywy« i »żywica« mają wspólny źródłosłów” (Smyk 2009a: 119), co nie pozostaje bez znaczenia dla ludowej wizji świata, której filar stanowi przekonanie, iż „podobne czyni podobne”. Tym samym „zapach żywicy sosnowej leczy schorzenia dróg oddechowych”, „mikstura z mleka i żywicy sosnowej leczy przeziębienia”, „jodłowa zaś – rany, świerkowa – »wyciąga ból«” (Smyk 2009a: 119). Powszechne były również praktyki okadzania żywicą ludzi, zwierząt i roślin.

W tekstach folkloru młode drzewko iglaste występuje jako składnik metafor o zabarwieniu stricte erotycznym, w których jodła staje się odpowiednikiem panny. Cechy, jakie przypisywano roślinie, miały w pieśniach ludowych – na zasadzie analogii – charakteryzować potencjalną oblubienicę. „Dziewczyny zhańbionej chłopak nie chce, tak samo, jak suchej jodły”, wskazuje Katarzyna Smyk (Smyk 2009b: 53). W opozycji plasuje się apoteoza drzewek młodych i okazałych, o intensywnej barwie czy zapachu, nieodłącznie sprzężona z wizerunkiem pozytywnie waloryzowanego dziewictwa: „Dyna moja, dyna! Ja mała dziewczyna, Bo mi się zieleni Na głowie jedlina” (Smyk 2009b: 53). Również same czynności seksualne zostają sprowadzone do interakcji chłop – drzewo. Tak więc w pieśniach pojawia się „rąbanie jodły w obrazie miłości wymuszonej”, natomiast „wskakiwanie na jodłę odpowiada obrazowi zbliżenia seksualnego” (Smyk 2009: 52). Warto przy okazji zauważyć, iż niniejsze przykłady są reprezentatywne dla ludowego poglądu na sprawy damsko-męskie. Kobieta jest tutaj uosobieniem żywotności i płodności, realizującej się w jej młodym wieku, odpowiednich warunkach fizycznych oraz dobrym prowadzeniu się. Mężczyzna natomiast (poza tym, że dobiera sobie partnerkę, kierując się powyższymi przesłankami) jest inicjatorem i aktywną stroną wszelkich zbliżeń seksualnych.

Drewno, szczególnie chrust, wykorzystywano także do rozpalania i podsycania ognia, w szczególności tego, który pełnił istotną funkcję obrzędową. „W Wielką Sobotę palono na podwórkach śmieci z domu i obejścia” (Odyniec 1985: 45), a w wigilię świętego Jana okazałe ogniska płonęły całą noc. Tak odstraszano siły nieczyste, które mogłyby przeszkodzić w świętowaniu i w pewien sposób oczyszczano się, przygotowując na nadejście nowego. W przypadku Wielkanocy miało to być Zmartwychwstanie Chrystusa, sobótka zaś inaugurowała porę letnią. Dodatkowo płomienie rozświetlały wieczorny mrok, umożliwiając wesołe świętowanie pod gołym niebem. Zwróćmy uwagę, że w przeszłości na stosach palono również kobiety posądzane o czary, co dodatkowo podkreśla fakt, iż wzniecony ogień miał odpędzać, tudzież unicestwiać złe moce.

Warto wspomnieć także o dość nietypowym wykorzystaniu drzew w celach kulinarnych:

Wczesną wiosną dzieci chłopskie nacinały brzozy i zbierały wyciekający z nich płyn. Zawierał on dużą ilość glukozy, dzieci pozbawione miodu i cukru, który w tamtych czasach stanowił specjał pojawiający się tylko na stołach możnych panów, konsumowały go chętnie. Płyn brzozowy pito od razu, niekiedy też przeprowadzano na nim pewne procesy fermentacyjne i przetrzymywano go aż do lata. W okresie upałów, szczególnie w żniwa, spożywano go nadzwyczaj chętnie.

(Baranowski Bohdan, Kultura ludowa XVII i XVIII w. na ziemiach Polski Środkowej: 147-148)

Jak wskazuje powyższy przykład, drzewa możemy rozpatrywać nie tylko ze względów estetycznych, ale również z perspektywy walorów smakowych produktów, które daje się z nich uzyskać. Baranowski, powołując się na popularny sok z brzozy, wspomina nie tylko o jego wysokich wartościach odżywczych, ale przede wszystkim o właściwościach orzeźwiających, gaszących pragnienie. Najprawdopodobniej napój ten na tyle odpowiadał chłopskiemu podniebieniu, że pito go w różnych postaciach. Zresztą wszelkie napoje pozyskane z roślin, zarówno te o silniejszym działaniu, jak piwo z chmielu czy wódka z ziemniaków lub ze zboża, jak i te codzienne, np. kompot z gotowanych owoców, uchodziły za szczególnie pożądane ze względu na swe walory smakowe.

Artykuły powiązane